Muzyka

piątek, 31 lipca 2015

Księga I, Rozdział VI

Świat jest jednym wielkim kłamstwem. 
Wszystko, co mówią ci inni, jest kłamstwem.
Wszaytko, dla czego walczysz, jest kłamstwem.
Kiedyś nie zdawałam sobie z tego sprawy. Kiedyś, tak jak wszyscy normalni ludzie wierzyłam, że życie może być szczęśliwe. Że może być spokojne. Że nic nie zmieni tego nieustannego dobrobytu. 
Jednak wystarczyło drobne potknięcie, jeden błąd, i wszystko to, co kochałam runie.
I dopiero teraz mnie olśniło. Wszystko byłoby dobrze, gdyby w nasz świat nie wmieszali się bogowie, lodowe potwory inne magiczne stworzenia. Wszyscy mieliby normalne życie. Ale niestety istoty z innych światów strasznie lubią ingerować w zycie bezbronnych mieszkańców małej planety.
I ja też do nich należę.

***

Wychodząc na korytarz, już na samym początku spotykam niejakiego Hawkeye'a. Jest jednym z agentów T.A.R.C.Z.Y. - tajnej organizacji, złożonej z ponadprzeciętnych jednostek, która ma za zadanie chronić ludzkość.
- Pospiesz się i chodź na śniadanie - rzuca w biegu. - Nie masz pojęcia, jak pojemne żołądki mają bogowie.
Uśmiecham się pod nosem i podążam za nowym przyjacielem.
W sali biesiadnej jest cała nasza grupa. Tonny siedzi koło Jack'a i razem urządzają sobie konkurs, kto najwiecej zje. Natasha i Steve bardziej zainteresowani są sobą niż tym, co dzieje się wokół, a Hawkeye i Bruce starają się zebrać jak najwięcej jedzenia na swoich talerzach. Thor i Loki rzeczywiście pochłaniają ogromnie ilości dań w tak krótkim czasie. Nikt nie śmie im zwracać uwagi, co nieszczególnie mnie dziwi.
- Elsa.
Jack patrzy na mnie i uśmiecha się promiennie. 
- Chodź. Mam tu wolne miejsce.
- To dlatego nie pozwoliłeś mi tu usiąść? - pyta Stark z zawodem w głosie. - Tak w ogóle to nikomu nie pozw...
Nie dokańcza, bo Jack wpycha mu do ust chleb.
- Ty nie miałeś czasem jeść?
- Może i miałem - odpowiada, gdy już przełyka chleb. - Ale to samo tyczy się ciebie.
Tonny sięga po stojącą w pobliżu sałatę i rzuca nią w twarz Jack'a.
- ...Ż tyyyyyy! Nie daruję ci, złomiażu! - wrzeszczy Jack i rzuca w Starka czym popadnie.
- To pokaż, co umiesz, bałwanku! - odkrzykuje tamten i tak zaczyna się poranna bitwa na jedzenie. Odsuwam się trochę przed nadlatującym udkiem kurczaka. Mięso natomiast upada na ziemię.
Wtedy z krzesła wstaje Loki, odrzucając krzesło trzy metry w tył. Wszyscy milkną i zastygają w bezruchu.
- Kto upuścił mięso na ziemię - pyta lodowatym tonem i patrzy na każdego z osobna. Wszyscy automatycznie wskazują na białowłosego. - Jack... Chcesz zginać? - Loki patrzy na chłopaka z nieprzyjemnym uśmiechem. Jack wskakuje na ręce Tonnemu i razem trzęsą się ze strachu. Pewnie skończyłoby się na złamaniu kilku kończyn, gdyby nie moje cudowne wyczucie czasu. Powstrzymywałam się już od dłuższego czasu, ale teraz przebrała się miarka. Wybucham śmiechem. Cała reszta patrzy na mnir, jak na wariatkę, ale ja nie mogę przestać się śmiać.
Przerywa mi Odyn, który właśnie wkracza do sali. Patrzy na nas, po czym zatrzymuje wzrok na mnie.
 - Chodź ze mną, drogie dziecko.
Wspólnie z Odynem, Thorem i Lokim kierujemy się do komnaty króla. Gdy docieramy na miejsce, Odyn zwraca się do mnie.
- Stwierdziliśmy, że najlepszym wyjściem z tej sytuacji będzie wysłać cię na planetę Lodowych Olbrzymów.
- A czy to nie oni wysłali Mroka, żeby mnie porwał? - pytam, lekko zdezorientowana.
- Naturalnie nie pójdziesz tam sama - kontynuuje bóg, nie zważając na moje pytanie. - Zarówno Avengers, jak i twój znajomy - Jack, zgodzili się towarzyszyć ci podczas tej podróży. Wszystko pójdzie dobrze, jeśli odpowiednio to rozegramy. Szczegóły omówimy wieczorem. Tymczasem możesz pozwiedzać Azgard. Nie często śmiertelnicy mogą podziwiać Miasto Bogów.
Po powrocie do mojego pokoju rzucam się na łóżko. To strasznie dziwne. Najpierw Mrok, teraz podróż na obcą planetę. Przecież ja się do tego wszystkiego nie nadaję. 
Wzdycham przeciągle i wyglądam prze okno. Jest całkiem wysoko, ale i tak z łatwością mogę dostrzec, jak Natasha i Steve wspólnie spacerują po ogrodzie. Wtedy w mojej głowie znów pojawia się Jack. Stanowczo zbyt często o nim myślę. Aż tak jest dla mnie ważny?
I dopiero teraz do mnie dociera. Jedyną osobą, która trzymała mnie przy życiu był Jack. Nawet jeśli mnie zostawił, to samo jego wspomnienie wywoływało na mojej twarzy uśmiech.
Czy to właśnie to uczucie ludzie nazywają prawdziwą miłością?

środa, 29 lipca 2015

Księga I, Rozdział V

Azgard...
Słyszałam o nim jedynie w legendach i nigdy nie sądziłam, że bedzie mi dane zobaczyć go na własne oczy. Zawieszony pośród chmur zamek jest przeogromny, a  wieże strażnicze przerażają samym swoim wyglądem. 
Razem z Thorem, Jack'iem i Lokim kierujemy się w stronę siedziby bogów, idąc po ogromnym moście. Mam wrażenie, że dotarcie tam zajmuje nam całą wieczność. Pewnien strażnik podchodzi do nas i lekko skłania się przed Thorem.
- Odyn was oczekuje - mówi głosem niezdradzającym żadnych emocji. Potem prostuje się i zaczyna prowadzić nas korytarzami w stronę komnaty króla. W środku czeka już kilka osób.
- Tonny! - wykrzykuje Jack i podlatuje do niewysokiego mężczyzny o piwnych oczach i brązowych włosach.
- Cześć młody - odpowiada tamten i głaszcze go po głowie. - Co ty tu w ogóle robisz?
- Wpadłem przejazdem... - zaczyna białowłosy, ale przerywa mu Loki lekkim chrząknięciem.
- Może byśmy przeszli do rzeczy? 
Wszyscy milkną, a ja przyglądam się każdemu z osobna. Łącznie z nami jest tutaj dziewięcioro. 
- Otóż to... Gdzie jest mój ojciec? - pyta nagle Thor i rozgląda się po zebranych. - Czyżby zaspał?
- Odyn poszedł... załatwić kilka spraw - oznajmia Tonny i uśmiecha się nieszczerze.
- Skoro i tak go nie ma, to możemy was przedstawić - proponuje Loki i obejmuje mnie ramieniem. - To jest Elsa.
Wszystkie oczy kierują się na mnie, a ja mimowolnie się rumienię. Nawet Jack patrzy na mnie ze smutnym uśmiechem. 
- Elso, pozwól, że przedstawię ci moich przyjaciół. To jest Steve Rogers.
- Kapitan Steve Rogers - poprawia go wysoki blondyn i uśmiecha się do mnie. - Miło mi panienkę poznać.
- A to kolejno: agent Burton, agentka Natasha Romanoff, Bruce Banner i Tonny Stark. Razem znamy się od bardzo dawna.
- Taaak... Poznaliśmy się, koedy chciałeś zdemolować cały Nowy Jork - mówi cicho Natasha, a Tonny wybucha śmiechem.
- To było kiedyś - mówi rozdrażniony Loki i robi minę obrażonego dziecka. 
Nagle do sali wchodzi Odyn. Ma czarną przepaskę n oku i siwe włosy.
- Jesteście nareszcie - mówi gniewnie. - Czekamy już od kilku godzin.
- Bardzo mi przykro, ale trudno znaleźć jedną dziewczynę wsród tych miliardów ludzi - mówi Loki i patrzy na Odyna znudzonym wzrokiem.
- Dosyć gadania! - przerywa stanowczym głosem Steve. - Musimy w końcu zacząć działać.

***

Wieczorem odsyłają mnie do mojej osobnej komnaty. Niewiele zrozumiałam z tego, co mówili, ale wychodzi na to, że nawet Odyn nie wie, jak wyciągnąć ze mnie Mroka. Narazie nie chcą podejmować gwałtownych kroków, ale chyba jest sposób, żeby mnie z tego wyciągnąć. Nie chcą mi tylko powiedziec, jaki.
Staję przed lustrem i się w nim przeglądam. Dziwi mnie, że do tej pory Jack na zwrócił uwagi na mój odmienny kolor włosów czy czarne szaty. Chociaż to zrozumiałe. Nie wie, jak się wcześniej ubierałam. Przecież mnie zostawił.
Nagle ktoś puka do drzwi.
- P-Proszę - mówię cicho i szybko siadam na łożku. Do pokoju wchodzi Jack. i zamyka za sobą drzwi.
Przez chwilę stoi w całkowitym milczeniu. W końcu jednak się odzywa.
- Wygladasz inaczej.
Zdziwienie na chwilę odbiera mi mowę.
-To przez Mroka - odpowiadam i spuszczam wzrok. Nigdy się nie przyznam, że zrobiłam to dobrowolnie.
- Wyciągniemy go z ciebie - mówi pewnie Jack i siada obok mnie. Gdy dotyka mojej dłoni, przechodzi mnie znajomy dreszcz. - Obiecuję...