Muzyka

środa, 7 października 2015

Księga II, Rozdział VI

- Tak teoretycznie, to jaki masz plan?
Jack nie odstępował Shany na krok od kiedy wyruszyli z lasu w kierunku znanym jedynie czerwonowłosej.
- Tak szczerze? Nie mam żadnego planu - odpowiada dziewczyna z nadzwyczajną lekkością. Jack patrzy na nią z niedowierzaniem.
- Żarty sobie stroisz?!
- Wyluzuj - śmieje się Shana. - Można powiedzieć, że troszkę znam moją siostrzyczkę. Musimy jej pokazać, jak jest naprawdę. Może uda nam się przywrócić jej wspomnienia poprzez rzeczy, które kochała robić w "poprzednim" życiu.
Białowłosy zamyśla się na chwilę.
- A ci wszyscy ludzie są tu, ponieważ...
- Nie znasz ich, w przeciwieństwie do mnie. Każde z nich może być niezbędne. Potrzebujemy ich.
Jack już więcej nic nie mówi. W ciszy rozmyśla o wszystkim, co się do tej pory stało, od kiedy poznał malutką Elsę. Jak się nią opiekował. Jak musiał ją opuścić. Jak bardzo cierpiał po jej śmierci. Czy to możliwe, żeby jeszcze mogli być razem szczęśliwi?
Cóż... Nadzieja umiera ostatnia.
W końcu cała drużyna dociera na miejsce. Niewielka polana rozciąga się w samym sercu ogromnego lasu.
- No to jesteśmy - wzdycha Shana. - Od dzisiaj to tutaj będziemy stacjonować przez najbliższe kilka miesięcy.
- Mamy spać w lesie? - pyta z niedowierzaniem Jafar i zrzuca na ziemię ogromny plecak.
- Jak dla mnie spoko - stwierdza Izaya, który jak dotąd przemieszczał się po gałęziach drzew. - Gdzie namioty?
Shana uśmiecha się pod nosem.
- Chyba nie sądziłeś, że wszystko będzie na nas już czekać, co? Musimy się troszeczkę wysilić, żebyśmy zdołali wytrwać tu chociaż jedną noc. Jim! Możesz mi podać tą torbę? Dzięki.
Dziewczyna grzebie chwilę w niewielkiej torebce, po czym wyciąga z niej kilka ogromnych ciemnozielonych płacht. Kiwa głową z uznaniem i zerka na towarzyszy.
- Teraz do roboty. Musimy je rozłożyć.
Wszyscy zgodnie jęczą z zawodem, a Shana wybucha śmiechem.
- A ty co? My pracujemy, a ty będziesz patrzeć? - pyta Marshall z wyrzutem i rzuca jedną w płacht w kierunku czerwonowłosej. Ta zwinnie się uchyla i bierze materiał do ręki. Trzyma go przez chwilę i potem zaczyna "układać" z niego namiot. Wszyscy zgodnie idą za jej przykładem i po piętnastu minutach na polanie stoją cztery namioty.
- Okej - zaczyna Shana, biorąc do ręki swoją torbę. - Namiot najbliżej lasu zajmują Marceli, Sindbad i Jim.
- Dlaczego my? - wzdycha Sindbad, patrząc błagalnie na Shanę. Ta jednak zbywa jego uwagę i idzie dalej.
- Następny zajmują Jafar, Jack i Izaya. W trzecim będą spali Wanda i Pietro. Ja natomiast biorę ostatni. Wszystko jasne?
- Dlaczego tylko Pietro ma namiot z dziewczyną? - dalej marudzi Sindbad. - To nie fair!
- Oni są rodzeństwem, arbuzowy móżdżku! - ucisza go poirytowana Shana i ignorując dalsze wywody chłopaka wchodzi do swojego namiotu. Nie dane jest jej posiedzieć w spokoju nawet przez pięć minut. Po chwili w jej namiocie znikąd pojawia się Izaya. Dziewczyna wzdycha ostentacyjnie i mierzy Izayę zmęczonym wzrokiem.
- Czego chcesz?
- Dowiedzieć się, czemu mnie wezwałaś.
Shana marszczy brwi. Chłopak, który zawsze miał na twarzy ten sam wkurzający uśmiech, teraz jest niesamowicie poważny. To aż nienormalne.
- Myślisz, że źle postąpiłam? - pyta dziewczyna, siadając na ziemi po turecku. Izaya idzie za jej przykładem.
- Tak. Wiesz, że... Znasz moją przeszłość. Na pewno mogłaś znaleźć kogoś lepszego niż ja. Przecież ja się do tego nie nadaję.
- Izaya...
Shana urywa. Każdy z całej dziewiątki zebranych wokół ludzi jest jej bliskim. Uważa ich za rodzinę. Co się stanie, jeśli ta rodzina się rozpadnie?
Nagle chłopak podnosi się z miejsca. Shana nie ma siły, żeby go zatrzymywać. Podąża jedynie za nim wzrokiem. Izaya zatrzymuje się przy wyjściu z namiotu. Odwraca się do dziewczyny, a na jego twarzy znów wykwita uśmiech.
- Mam nadzieję, że kiedyś mi odpowiesz.
I wychodzi, zostawiając dziewczynę samą. Ta kręci głową z lekkim uśmieszkiem i zabiera się do rozkładania swoich rzeczy.

Kiedy słońce zachodzi, a na niebie pojawiają się pierwsze gwiazdy, Pietro wpada na pomysł zrobienia ogniska. Shana z początku jest przeciwna, ale w końcu daje się namówić. Jutro mieli zacząć wcielać swój plan w życie. Mogli odpocząć jeszcze tą jedną noc.
- Jim! Nie waż się ruszać tych kiełbasek! - wrzeszczy Sindbad i rzuca się na towarzysza z rządzą mordu.
- Nie rozdzielisz ich? - pyta Wanda Marshalla, a ten jedynie obrzuca ich przelotnym spojrzeniem i wzrusza ramionami
- Jeśli się nawzajem pozabijają, cały namiot jest mój - mówi i uśmiecha się do siebie. - Podoba mi się taka perspektywa.
- O nie! Jeśli już mam iść do piekła, to tylko z tobą! - wykrzykuje fioletowowłosy i ciągnie przyjaciela do tyłu. Reszta zebranych wybucha śmiechem, a kiedy już się uspokajają, zaczynają przygotowywać wszystkie potrzebne do zrobienia ogniska rzeczy. Shana staje w cieniu drzewa i przygląda im się w zamyśleniu. Każde z nich miało ciężką przeszłość...
Wandę i Pietra poznała na swojej planecie. Dostali się tam przez przypadek z powodu jakiejś misji. Kiedy ich statek był naprawiany przez tamtejszych mechaników, Shana znalazła z przybyszami wspólny język. Pietro był niesamowicie szybki. Mógł w kilka sekund obiec całe miasto Shany. Wanda natomiast posiadała zdolność telekinezy oraz hipnozy. Potrafiła narzucać komuś własną wolę. Sprawiać, by widzieli najróżniejsze obrazy oraz czytać w ich myślach. Może dla innych byli dziwni. Shanie natomiast wydawali się być niezwykli. Zostali na tej niewielkiej planecie dłużej i zaprzyjaźnili się z czerwonowłosą. Ta dowiedziała się, że oboje w wieku dziesięciu lat stracili rodziców. Długo szukali zemsty na Tonym Starku, w końcu jednak przyłączyli się do ziemskiej agencji i działali, by uchronić innych przed własnym losem.
Jim był zwykłym dzieciakiem z wielkimi marzeniami. Kiedy wybrał się w podróż po najróżniejszych galaktykach, natknął się na planetę Shany. Nie został tam długo. Kiedy wyruszał, Shana schowała się pod pokładem jego żeglującego wśród chmur statku. O jej obecności zorientował się po kilku godzinach. Kiedy wracali, żeby oddać ją matce, dziewczyna poznała jego przeszłość. W młodym wieku stracił ojca i od tamtej pory był strasznie samotny. W wieku 17 lat odkrył Planetę Skarbów, najpilniej strzeżone miejsce w całym wszechświecie. Od tamtej pory podróżował, odkrywając nieznane planety.
Jafar od dziecka był szkolony na zabójcę. Jego pierwszym poważnym zadaniem było zabić Sindbada, następcę tronu Sindrii, jednego z krajów na planecie Shany. Sindbad był jednak nadspodziewanie sprytny. udało mu się wymknąć przed Jafarem i w efekcie zostali najlepszymi przyjaciółmi. Dziewczynę poznali na królewskim dworze w państwie Kou. Od tamtej pory cała trójka często wymykała się pod osłoną nocy i spotykała, ilekroć odwiedzali wzajemnie swoje kraje.
Marceli był wampirem, pochodzący z Puszczy Krwawego Księżyca. Shana wybrała się tam raz z ciekawości i gdyby nie Marshall, okoliczne wilkołaki z pewnością by ją rozszarpały. Sam chłopak nie ma żadnej traumy z dzieciństwa. Nigdy nie poznał swoich rodziców, był typem samotnika, ale jednocześnie zawsze tłoczyło się wokół niego od dziewczyn. Nie sprawiał wrażenia, żeby mu to przeszkadzało.
Z Jack'iem poznali się w Askardzie. Oczywiście w sprawie odnalezienia jej siostry, Elsy. Na początku Shana brała go za depresanta, nie widzącego w życiu niczego, co mogłoby wywołać na jego twarzy uśmiech. Kiedy jednak podczas obiadu razem z Marshallem robili wszystko, by wkurzyć Thora dziewczyna przekonała się, że nadal jest w nim choć trochę szczęścia.
Z Izayą Shana zna się najdłużej. Miała 8 lat, kiedy po raz pierwszy go spotkała. Był mroczny i raczej odpychający. Matka wielokrotnie ostrzegała ją, by trzymała się z dala od tego chłopca, bo "zło mu z oczu patrzy". Dziewczyna na przekór matce postanowiła sama odnaleźć chłopca i przekonać się, czy naprawdę jest taki zły jak mówią. Jakimś cudem znalazła go w jednym z opuszczonych budynków na granicy miasta. Płakał. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy widziała jego łzy. Shana chyba jako jedyna poznała jego przeszłość. Był informatorem. Nie obchodziło go, dla kogo pracuje. Po prostu oddawał przysługi komu popadnie. Potem przychodził po zapłatę. Większość z tych ludzi później popełniała samobójstwa. Mówił, że z tym nie miał nic wspólnego, choć przyglądał się, jak skaczą z dachów budynków i ich nie powstrzymywał. Dopiero poznanie Shany go zmieniło. Dziewczyna nadal nie wie, dlaczego.
- Długo będziesz jeszcze tak stać?
Dziewczyna podnosi wzrok. Izaya uśmiecha się do niej ciepło i klęka obok.
- Dawno zaczęliście? - pyta dziewczyna, patrząc w palące się ognisko.
- Jakiś czas temu - odpowiada chłopak i ociera policzki dziewczyny. - Dlaczego płaczesz?
- To łzy szczęścia - Shana uśmiecha się i wstaje na nogi. - Jestem szczęśliwa.
- I zupełnie zmarznięta - kwituje Izaya i zakłada na ramiona dziewczyny własną kurtkę. Nadal jest ciepła i pachnie nim.
- Ej! - od strony polany dobiega krzyk Jack'a. - Żyjecie jeszcze?
- Nie! - odkrzykuje Izaya. - Już dawno temu zabiły nas latające motylki.
Shana uśmiecha się pod nosem.
To chyba tak powinna wyglądać rodzina.
Prawda?

2 komentarze:

  1. Prawda. :D
    tego nikt nie widział >> Ale ja widzę rodzinę trochu inaczej xD ale to zostawię dla siebie, bo wzięlibyście mnie za gorszą psycholkę niż jestem w waszych oczach teraz XD << tego nikt nie widział
    Rozdział super ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej! Jak szybciutko! Na początku chciałam tylko poprawić, że nie AsKard, tylko AsGard. Xo do rozdziału super, że tak wszystko wyjaśniłaś. Kiedy się poznali i w ogóle. Czekam na kolejny rozdział, bo historia jest naprawdę super ciekawa! Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń