Muzyka

poniedziałek, 5 października 2015

Księga II, Rozdział V

***Dwa miesiące wcześniej***

Z całkowitą powagą wchodzę do Głównej Sali Zamkowej w Asgardzie. Dawno tutaj nie byłam, tak właściwie to kilka lat temu. Ojciec tylko czasami odwiedzał mnie i matkę na naszej planecie. Teraz zostałam wezwana, bo jakaś królowa ze świata zwanego Ziemią jest w stanie uratować wszechświat przed zagładą.
Pewnym ruchem pcham drzwi i wchodzę do środka. Wokół ogromnego stołu siedzi pełno rożnych osób, niektóre z nich kojarzę z widzenia. Reszta jest dla mnie kompletnie obca.
Siadam tuż obok mojego ojca, Lokiego, który wpatruje się usilnie w ścianę przed sobą.
- Zapewne wszyscy wiecie, dlaczegoś się tu znaleźliśmy - zaczyna Thor, wstając z miejsca. - Naszym celem jest zapobiec wojnie. Jedynym sposobem, by to osiągnąć, jest znaleźć królową Elsę i uświadomić jej, kim jest.
- Czyli musimy zacząć od początku - mruczy białowłosy chłopak, który siedzi po mojej lewej stronie. - Już to raz przerabialiśmy.
- Zamilcz, Jack - odzywa się mój ojciec, również podnosząc się z miejsca. - Moja córka nie jest taka tępa, jak myślisz. 
Fakt, że Elsa jest moją przybraną siostrą, napawa mnie obrzydzeniem. Przecież to jest niemożliwe! Nie mogę być z nią w jakikolwiek sposób spokrewniona. Różnimy się pod każdym względem.
- Wiem, że nie - odwarkuje wściekły Jack i wbija wyzywające spojrzenie w mojego ojca. - Może zapomniałeś, ale ją kochałem. 
- Możliwe - odpowiada Loki, również mierząc Jack'a spojrzeniem. - Szkoda tylko, że nie potrafiłeś jej uratować.
- Zaraz, zaraz - przerywa im rudowłosa kobieta, patrząc na mojego ojca w osłupieniu. - To Elsa nie jest córką władcy Lodowych Olbrzymów? To przecież dlatego walczyliśmy na ich planecie.
- Popieram Natashę - odzywa się blondyn w kostiumie z gwiazdą na piersi. - Nie rozumiem...
Loki wzdycha i siada na krześle. Jest zmęczony tym wszystkim.
- To dość... skomplikowane. Elsa jest moją córką, którą spłodziłem wraz z żoną władcy Olbrzymów. On o tym nie wiedział, myślał, że to jego dziecko. Chcieliśmy to wykorzystać.
- Czyli to wszystko, to był jeden wielki blef - podsumowuje Tony, bawiąc się szklanką z wodą. - Jeszcze mi zaraz powiecie, że Asgard wcale nie jest siedzibą półgłowych bogów.
- Uważaj na słowa - ostrzega Thor i także siada. - Jesteś w miejscu świętym, objętym...
- Tak, tak - zbywa go Stark i skupia uwagę na Lokim. - Co chcesz zrobić? Bo ja nie bardzo...
- Jeśli uda nam się odnaleźć Elsę i pomóc jej odzyskać wspomnienia, to pózniej pójdzie łatwo. Wiemy tylko tyle, że żyje i prowadzi normalne życie, odcięte od poprzedniego. Trudno będzie ją odnaleźć i udowodnić prawdę, ale nie mamy innego wyjścia. Tylko ona może w jakiś sposób ubiegać się do tronu Lodowych Olbrzymów. Może i zrzekła się praw, jednak nadal żyje. Ma niesamowitą moc. Może z łatwością pokonać swojego "ojca" i zapobiec wojnie. Trzeba ją tylko odpowiednio pokierować.
- I tylko dlatego mnie tu sprowadziłeś? - odzywam się po raz pierwszy na tym spotkaniu, przyglądając się swoim paznokciom. - Po kilku latach kontaktujesz się ze mną tylko dlatego, że moja przyrodnia siostrzyczka straciła pamięć i sam nie możesz sobie z tym poradzić? Wiesz, chyba jednak ta... narada nie ma większego sensu. Powinnam wracać. Matka się pewnie o mnie martwi. Z resztą ona jedyna.
Kiedy podnoszę się z miejsca, Loki mocno chwyta mój nadgarstek. Staram się wyrwać, ale nie zamierza puścić.
- Shana - mówi i patrzy na mnie z uporem. - Bez ciebie nie dam rady. Potrzebuję twojej siły, żeby...
- Żeby co?! - nie wytrzymuję i wyszarpuję dłoń z jego uścisku. - Skoro jestem taka silna, to dlaczego ja nie miałabym pokonać tego całego władcy? Dlaczego to zawsze ją faworyzujesz?
Loki milczy. Widzę, że bije się z własnymi myślami. Czekam chwilę, po czym opuszczam salę. Nie chcę patrzeć na mojego ojca. Od lat widzę w jego oczach wyłącznie rozczarowanie. Rozczarowanie mną.
- Shana!
Mój ojciec wychodzi za mną. Chyba podjął decyzję.
- Ja... nie chciałem cię wzywać. Wiem, że przeze mnie cierpisz, ale... Elsa mnie teraz potrzebuje, Shana. Ciebie też. Wiedziałem, że poradzisz sobie sama, dlatego skoncentrowałem swoją uwagę na Elsie. To nie oznacza, że jest dla mnie ważniejsza.
- A właśnie, że tak! - zaprzeczam, do oczu napływają mi łzy. - Byłeś rozczarowany, kiedy okazało się, że odziedziczyłam moc po matce, nie po tobie. Bolało cię, że moim żywiołem jest ogień, nie lód. Brzydziłeś się mną.
- Nieprawda - mówi stanowczo i podchodzi do mnie. - To, że się różnimy nie znaczy, że cię nie kocham. Shana, proszę...
Waham się. Ale tylko chwilę. Podnoszę na niego wzrok i delikatnie się uśmiecham.
- Zrobię to i udowodnię ci, że nie jestem gorsza od Elsy. A teraz mów, co mam zrobić.

***Chwila obecna***

Shana siedzi na murku przed dawno opuszczoną stacją benzynową. Jest zła na siebie za to, że tak późno zrozumiała, jak bardzo zaangażowała się w misję otrzymaną od ojca. Dawno już niczego tak bardzo nie chciała czegoś dowieść.
- Długo tu siedzisz? - pyta Jack, ładując tuż przy niej. Dziewczyna mierzy go obojętnym spojrzeniem. W końcu jednak się uśmiecha. 
- Wystarczająco długo, by mieć powód, by skopać ci tyłek.
Chłopak parska śmiechem i siada obok niej. Jest zadziwiająco odprężony. Przez ostatnie dwa miesiące chodził spięty i podminowany. Jakby coś go napędzało. Niepokoiło.
- Mam już serdecznie dosyć tego, że cały czas spuszczasz mi łomot.
Zza pobliskich drzew wyłaniają się uśmiechnięty od ucha to ucha Jafar, wściekły Marceli oraz Jim i Sindbad. 
- To nie moja wina - wzrusza ramionami Jafar i poprawia zawiązane na szyi wstęgi. - To Shana tutaj dowodzi i mam obowiązek wykonywać jej polecenia.
- W cholerę z takim dowodzącym - mruczy Marceli, a Shana patrzy na niego z satysfakcją. 
- Należało ci się - mówi, a jej uśmiech blednie. - Każde cierpienie ci się należy.
Lee już ma coś odpowiedzieć, kiedy nagle koło nich pojawiają się Pietro i Wanda, super-bliźnięta przysłane przez T.A.R.C.Z.Ę.
- Jak na kogoś, kto porusza się z prędkością światła jesteście dość późno - zauważa Sindbad, a Pietro wbija w niego wściekle spojrzenie.
- Spróbuj przebiec 200 kilosów w pół godziny, to wtedy pogadamy.
- Jesteśmy już wszyscy - pyta nagle Shana i wstaje z miejsca. Patrzy po zebranych i marszczy nos. - A gdzie jest Izaya?
- Jak zwykle się spóźnia - wzdycha Marshall, kiedy nagle ląduje na ziemi. Kiedy wypluwa z ust opadłe z drzew liście, Shana wpatruje się w stojącą obok postać.
- Jesteś strasznie marudny - stwierdza Izaya, obracając w dłoni niewielki nóż. - Ciekaw jestem, jak ty sam ze sobą wytrzymujesz...
- Izaya? Chcesz zginać? - pyta Lee i patrzy na niego kątem oka. 
- Z pewnością nie bardziej niż ty - odpowiada chłopak, a jego twarz rozświetla kpiący uśmieszek.
- Dość!
Wszyscy milkną i przenoszą spojrzenia na Shanę, która wyciąga zza swojego płaszcza miecz i opiera go o swoje ramię. 
- Po dobroci nie poszła - mówi, a w jej oczach błyszczy chora fascynacja. - Trzeba więc zastosować bardziej radykalne środki.


Grupa Wybrańców:
Shana, Jack, Marshall, Jim, Sindbad, Jafar, Wanda, Pietro, Izaya

-------------------------------------
50 tysięcy wyświetleń! Jejku, jesteście najlepsze! Przepraszam za takie nieokreślone dodawanie rozdziałów, ale wena niestety przychodzi i odchodzi.
Mam do was pytanko: czy byłybyście zainteresowane jakimś konkursem z okazji tych 50 000 wyświetleń? Ja jestem na tak, jestem ciekawa, co wy na to :D

4 komentarze:

  1. Takkk!!!!!!!! Pozostaje tylko czekać na kolejne rozdziały!!! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział boski! Nareszcie coś się wyjaśnia! A co do konkursu to tak! Pewnie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Możesz zrobić konkurs ale znając mnie będę zbyt leniwa by wziąć w nim udział xD
    Gratuje! Mi też niedawno wbiło 50 000 ^^
    Rozdział wyjaśnia sporo rzeczy jeśli nie wszystko xD jednym słowem - zajebiaszczy :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Dlaczego jak widze Sinbada to leci mi krew z nosa ? XD Takie tam zrypanie psychiki przez Magi :)

    OdpowiedzUsuń